TaL Strona Główna TaL
Tales and Legends

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Talkulator  Talkomiks  Facebook
Tales and Legends PolecaPolecamy  Toplisty Tales and LegendsToplisty 

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Zdążyć przed burzą
Autor Wiadomość
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2014-12-14, 21:03   Zdążyć przed burzą

Gdzie woda, tam i życie.

- Przysłowie carpheckie




Zdążyć przed burzą
Kroniki Aleksieja Abramowa - wprowadzenie

Sellis, 270. dzień roku 1515.





Deszcz wisiał w powietrzu.

Aleksiej był niemal pewien, że tym razem lunie. Gęste, ciemne chmurzyska przesłaniały całe niebo od dobrych kilku dni, rzadko wykazując się litością w przepuszczaniu przez siebie promieni słonecznych. Zaczęło się od niewinnego, porannego nieba koloru stali, ale nie minęło wiele czasu, by przemienił się on w barwę popiołu, a potem w zupełnie głęboką czerń. A szkoda. Widoki byłyby znacznie piękniejsze, gdyby chmurzyska rozpierzchły się w niepamięć, uwalniając cudowny, spokojny błękit. Tym bardziej, że miejsce, gdzie obecnie się znajdował, było doskonałym punktem widokowym. Duże, złamane u podstawy drzewo, obecnie leżące wzdłuż leśnej ścieżki i pokryte miękkim mchem. Po takim czasie trudno było oszacować, co stało się przyczyną śmierci rośliny, ale rękaa człowieka wydawała się wątpliwa. Raczej uderzenie pioruna, patrząc po nieregularnościach w oderwanych od siebie końcach drzewa.

Szedł cały dzień i co parę godzin znajdował właśnie takie malownicze miejsca na odpoczynek. Tym razem jednak jego oczom ukazywał się przecudowny obraz, nawet jeśli pogoda nie chciała sprzyjać, a słońce ujmowało świata poprzez stopniowe, ale konsekwentne chowanie się za nieboskłonem, czego bezpośrednio ujrzeć nie można było, ale zauważyć, że robi się ciemno - już tak. Widać to było tym bardziej, że Aleksiej Abramow już od jakiegoś czasu wspinał się na wysokie, ale niezbyt strome wzgórze, a powalone drzewo leżało na skraju przepaści, zaledwie kilkanaście jardów od niego. Upadek byłby bolesny, ale nie śmiertelny. Stromizna nie była pionowa, a po drodze z ziemi wystawało tyle chudych, młodych drzewek, że szansa na niewpadnięcie na choć jedno z nich była bliska zeru. Mimo to mężczyzna wolał póki co nie przekonywać się, czy faktycznie tak by się stało. Przed nim wszak rozpościerał się krajobraz wypełniony lasami, polami, gospodarstwami ziemskimi i jedną szeroką rzeką przecinającą wszystkie poprzednie na dwie, a czasami i na trzy części. W tym punkcie jedna z większych rzek Carphetii wydawał się być zaledwie drobnym potoczkiem, jakie tworzą się po byle opadzie deszczu. I to nie z powodu tego, że siedział tak daleko, że mógłby kciukiem przysłonić całą szerokość życiodajnej rzeki, a dlatego, że na Wzgórzach Wiatrów rzeki były mniejsze, a dopiero dalej zlewały się w jedną całość, tworząc dumę całego narodu, wodny zbiornik na tyle obszerny, że gdy dotarło się do stolicy, rzeka pozwalała na przepłynięcie obok siebie nawet i Kilkudziesięciu grubych kog kupieckich. Mimo szerokości rzeka pozostawała nieśmiała jak dziewica w noc poślubną i wyjątkowo rzadko okazywała swoją furię poprzez wiosenne podtopienia czy szkwały. Nawet piratów rzecznych spotykało się niewielu, prawie żadnych, nie w rejonach najczęściej użytkowanych przez niezliczone statki kupieckie... i zbrojne okręty patrolowe, naturalnie.

Także i morze było przyjazne i obwite w sprzyjające wiatry. Zatoka Straceńców i Morze Junos otoczone były zewsząd przez ląd, tworząc hermetyczny i spokojny zbiornik wodny, bardziej zbliżony w swej naturze do obszernego jeziora, niż do pełnoprawnego morza. Podobno woda w Zatoce miała tak mało soli, że niekiedy, gdy znalazło się odpowiednie miejsce, można było pić z niej jak z rzeki.

Podobno. Aleksiej nigdy nie był na dalekim, zachodnim kresie swego kraju. Tam również znajdowały się wielkie rzeki i dumne miasta, ale nie mogły przerastać potęgą tworów z rodzinnych terenów Abramowa. Mówiło się, że bogactwo danego obszaru było proporcjonalne do bogactwa rzeki i tak to właśnie wyglądało w rzeczywistości. Podobno. Zachód nie kusił nikogo, kto nie musiał tam być. Zbyt wiele opowieści o sekretach Gór Granicznych krążyło po miastach i wsiach wszelakich. Tajemnicze potwory rozpierzchły się na północy i regularnie schodziły coraz to bardziej na południe, w stronę spokojnej Carphetii. Prócz tego były jeszcze mroczne krasnoludy w podziemiach, orkowie na powierzchni i kompletna dzicz wszędzie.

Może dlatego kierował się akurat w tę stronę. Póki co na południowy zachód, na tereny górzyste i mniej cywilizowane... czyli bardziej obfitujące we wszelakie anomalie. A to oznaczało przygodę. Alekskiej mógł wybrać tuzin innych profesji życiowych, ale póki co, po przeszkoleniu wojskowym wybrał właśnie wędrówkę, mimo sprzeciwu co poniektórych członków rodziny. Ze sztyletem z jednej, a szablą z drugiej strony, z ciężką kolczugą zarzuconą na pierś, czuł się bezpiecznie.

Noc zbliżała się nieuchronnie. Jeszcze godzina, a nastanie zmrok. Do tej pory udawało mu się znaleźć schronienie w przydrożnych wioskach i gospodach, teraz głównie w tych pierwszych, wraz z większym oddalaniem się od popularnych traktów. I tym razem los dał mu szansę na zaznanie spokojnego snu. Zauważył wszak na zachodzie, czyli tam, gdzie prowadziła dalej, ku górze, ścieżka, obłoki dymu, które łatwo wtapiały się w równie szare chmury, czyniąc je niewidocznymi. Wraz z nastaniem zmroku powinien już być na miejscu. Może nawet zdąży przed burzą.
Ostatnio zmieniony przez Farewell 2015-05-19, 00:24, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
     
ArgonathX 
Nowicjusz
Kozak



Dołączył: 28 Maj 2012
Posty: 13
Skąd: Łódź
Wysłany: 2014-12-16, 11:48   

Woda jest dawczynią życia. Te słowa wpajano Aleksowi od najmłodszych lat. Trudno się temu dziwić, kiedy urodziło się w kraju opierającym swą potęgę na żegludze i rybołówstwie. Czarne chmury nad jego głową zwiastowały zbliżającą się wielkimi krokami ulewę, a tej wolałby uniknąć. W wyobraźni widział już siebie czyszczącego ciążąca mu miło na barkach kolczugę. W takich chwilach miał ochotę spotkać się z twórcą danego powiedzenia i wyperswadować mu jego tworzenie przy użyciu mniej lub bardziej stanowczych środków. Na szczęście dla nich kroki wędrowca zmierzały na zachód, w kierunku Gór Granicznych. Niewielu było takich, którzy z własnej woli opuszczali życiodajne tereny Carpethii zmierzając w tę właśnie stronę. On jednak nie był taki jak inni. Przyuczony do żołnierskiego rzemiosła postanowił porzucić dotychczasowe życie i ruszyć w świat. Poznać go, odwiedzić słynne na całą Sorie miejsca, a przede wszystkim zaznać przygody.

Przystanął na skraju przepaści spoglądając na rozpościerający się przed nim krajobraz. Chłonął każdy jego element i zapamiętywał go. Tylko bogowie wiedzą, kiedy ponownie będzie mu dane ujrzeć rodzinne strony. Stojąc tak podparł się prawą ręką pod bok, a lewą automatycznym ruchem skierował ku swym bujnym wąsom, podkręcając je. Stał tak przez dłuższą chwilę nim postanowił ruszyć dalej. Poprawił plecak i spojrzał na prowadzącą w górę ścieżkę. W oddali unosił się ku stalowoszaremu niebu dym. To mogło oznaczać nocleg. Uśmiechnął się i ruszył raźno do przodu nie rezygnując przy tym z wymaganej na szlaku ostrożności. W końcu w tak dzikich rejonach nietrudno o bandytów bądź inne mniej przyjazne istoty.
 
 
     
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2014-12-17, 01:05   

Ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza w miejscach oddalonych od wszelakich sił prawa i patroli lokalnych miast. Aleksiej znał się na wojaczce i wiedział też, co siedzi w lasach, w jakiej postaci i ilości. Dzikich zwierząt, które mogłyby go zaatakować, było niewiele, nie wtedy, gdy będzie trzymał się głównego, póki co jeszcze w miarę wydeptanego traktu. Niedźwiedzie mogły niby zagościć już w tych okolicach, ale musiały mieć w tych bujnych, dziewiczych lasach wystarczająco dużo pożywienia, by nie zbliżać się na niebezpieczne eskapady do wiosek. A jedna z nich coraz wyraźniej kreśliła się na nieboskłonie, a konkretniej - dym ulatujący z niej, wychodzący poza drzewa i przeplatający się z niebem ciężkim jak ołów.

A w pamięci wciąż pozostał majestatyczny krajobraz, widok rzek, pól i lasów, a także stromizna upstrzona chudymi, strzelistymi drzewkami, wszystko to zaraz pod jego stopami. Jeden fałszywy ruch i mógłby zakończyć przygody wcześniej niż by tego sobie życzył. Nie poprzez śmierć, ale solidną kontuzję otrzymaną poprzez konfrontację ze stromizną przepaści i twardymi gałęziami mijanych drzew. Lęku wysokości jednakże nie posiadał i coraz wyższe wspinanie się na górę nie przeszkadzało mu w najmniejszym stopniu. Podejście nie było strome, a ścieżka na tyle przyjemna, że tak właściwie odpoczywał, miast męczyć się.

Gdzieś w oddali błyskawica przeszyła niebo. Kilkanaście sekund później usłyszał grzmot. Dźwięk ten skutecznie zmobilizował go do szybszego przebierania kończynami. Szedł tak w ciszy, w okazjonalnych powiewach wiatru i ponownych hukach nadchodzącej burzy, ale tym razem odległość pozostawała trudna do oszacowania z racji tego, że szedł w tym momencie między gromadą licznych drzew zasłaniających widok zarówno na lewo, jak i na prawo, chociaż ten pierwszy nie dostarczyłby większych emocji, gdyż ukazywał jedynie tereny zbliżone do tych na wprost, równych albo podnoszących się wraz z wypiętrzaniem się góry. Ścieżka miała tę zaletę, że zawsze pozwalała na momenty krajobrazowe, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Po paru minutach drzewa przerzedziły się i znów widział pejzaż w tej samej konfiguracji, zmieniony jedynie szarością i czernią, które z chmur zeszły na ziemię i pokryły tereny w oddali pasmami deszczu. Burza była bliżej, niż by przypuszczał, a dzień lada chwila miał się zakończyć, przykrywając świat jeszcze mroczniejszą narzutą, niż dotychczas.

Pierwsza kropla spadła na niego, gdy dostrzegł wioskę. Znajdowała się ona na płaskowyżu z powycinanymi drzewami, jedynie na niebezpiecznych krawędziach przepaści otoczony nienaruszonymi drzewami iglastymi. Aleksiej widział zaledwie rąbek całego kompleksu budynków z racji swojego położenia. Były to zwykłe, drewniane chaty nieotoczone płotem czy ostrokołem, najprostsze jakie tylko mogły być. Wyróżniało je jednak coś innego.

Ogień. Już od jakiegoś czasu dziwiło go, że dym jest taki intensywny i ciemny. A teraz ujrzał, że znajdującą się pięćdziesiąt jardów od niego wioskę trawi intensywnie wijący się na wietrze pożar. Wcześniej mógł przypuszczać, że dym i łuna unosząca się nad budowlami były po prostu zapowiedzią dużego ogniska, zdolnego do przetrwania burzy... Ale teraz wizja ta okazała się na tyle nieprawdziwa, co naiwna.

Zbliżył się jeszcze trochę. Dostrzegł jeden cały i słomiane dachy trzech dalszych chat. Wszystkie z nich w równym stopniu objął niszczycielski żywioł. Ktoś krzyknął. Gdzieś z głośnym hukiem zawalił się jeden z widocznych dachów. Dym tryskał z wioski jak krew z rozprutego gardła, z każdą chwilą coraz silniej, za nic mając nieliczne spadające krople deszczu.

Znowu krzyk. A potem uderzenie stali o stal. I kolejny, tym razem konający odgłos zabitego mężczyzny.

Kilka uderzeń serca później z rąbka wioski wyłonili się czterej jeźdźcy, pędzący prosto na Aleksieja. Nie mieli szans go dostrzec, ale nie sprawi to, że ich konie go nie stratują. Dwóch z nich dzierżyło pochodnie, które pozwalały na powierzchowne dostrzeżenie twardych zarysów kanciastych męskich facjat, ich połyskujące krwią skórzane zbroje i pochwy mieczy, a także jakieś niewyraźne tarcze z wymalowanym czymś na nich, jakimś kolorem i symbolem, co mogło być zarówno herbem, jak i zwykłym ozdobnikiem.

Jeden z nich krzyczał jak opętana kobieta, wysokim, piskliwym i przesyconym strachem głosem. Który? Trudno było dostrzec, a na dalsze poświęcenie czasu nie było szansy. Aleksiej musiał reagować w tym momencie, bo inaczej zostanie po prostu rozdeptany na krwawą miazgę. Miał po swojej stronie mrok oraz to, że jeźdźcy pozostawali oślepieni swymi pochodniami. Jeśli tylko zachce, może odsunąć się na bok i pozostać niezauważonym. Jeśli zechce.
Ostatnio zmieniony przez Farewell 2015-01-03, 01:37, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
     
ArgonathX 
Nowicjusz
Kozak



Dołączył: 28 Maj 2012
Posty: 13
Skąd: Łódź
Wysłany: 2015-01-02, 19:57   

Aleksiej z każdą przerwą w ścianie drzew widział zbliżającą się nawałnicę. Dotychczas spokojny, wyuczony marszowy krok zmieniał się na coraz szybszy. Poczuwszy na twarzy pierwsze krople deszczu naciągnął na głowę kaptur. Dym, który brał za zapowiedź porządnego ogniska był wyraźniejszy co dodawało mu otuchy. Namiot i ciepło ogniska zapewnią mu nienajgorsze warunki na przetrwanie nocy. Jednak coś nie dawało mu spokoju. Wytężył wzrok i już po chwili wiedział co go tak niepokoiło. Dym nie unosił się z ogniska bądź kominów chałup. Płonęła cała wioska, a przynajmniej ta część, którą widział z aktualnego miejsca.

-Co do kroćset…

Nie dokończył gdy do jego uszu dobiegł krzyk i uderzenie stali o stal. Nie myśląc nawet nad tym co robi prawie natychmiast dobył wiszącej u boku szabli. Po krótkiej chwili spomiędzy budynków wyłonili się czterej jeźdźcy. Jeden z nich krzyczał wysokim, piskliwym głosem. Pewnikiem była to kobieta. Pędzili wprost na niego, a czasu na reakcje było coraz mniej. W jego głowie pojawiło wiele pytań.

Czy to napastnicy czy może uciekinierzy? Schować się czy stawić im czoło?

Błyskawicznie podjął decyzję. Uskoczył między drzewa wciąż patrząc na jeźdźców. Chciał poznać który z nich był domniemaną kobietą jednakże nie mógł ryzykować. Był sam. Do tego pieszo. Jedyne co dawało mu przewagę to osłona drzew gdzie konni nie mieliby takich możliwości manewrowania jak na otwartej przestrzeni. Postanowił dać się wyminąć i zbadać wpierw wioskę. Może tam dowie się czegoś nowego.
 
 
     
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2015-01-03, 04:24   

Jeźdźcy zbliżali się w zastraszającym tempie, w niemalże pełnym cwale, który jednak z powodu wąskiej ścieżki, stromej góry i zapewne też okalającej wszystko ciemności zdawał się być bliższy galopowi. Nie było to bezpieczne dla wierzchowca, który łatwo mógłby nabawić się kontuzji lub nawet złamania wdepnąwszy w źle obrane miejsce, jednakże czterej konni zdawali się tym nie przejmować. Pędzili, jakby kogoś ścigali lub jakby sami byli ścigani. I nawet gdyby na jedno słowo stojącego paręnaście jardów przed nimi Aleksieja postanowili się zatrzymać, to nic nie mogłoby być gwarantem tego, że obyłoby się bez kolizji, zadeptania czy zrzucenia i przeturlania po stromej ścieżce daleko w dół. Albo bezpośrednio zrzucić z góry, w przepaść, do której miało się zaledwie jardów dziesięć.

Tym razem wyciągnięta w pośpiechu szabla zbroczona będzie jedynie kroplami deszczu, nie posoki. Aleksiej osunął się na bok, z dala od ścieżki, mając ją obecnie przed sobą, a niebezpieczną przepaść - za sobą. Jeźdźcy nie mieli szansy dostrzeżenia go, a że sam nie wysilał się w przykuwaniu do swej postaci uwagi, to...

Nie dając wysiłku koniom, pędzili co sił. Dwóch z przodu, obok siebie i z pochodniami, a dwóch z tyłu, w tym właśnie ten, czy raczej ta, która darła się wniebogłosy. Aleksiej Abramow mógł teraz przyjrzeć się jegomościom bliżej i posłuchać ich lepiej. Byli podobnie wyekwipowani, każdy odziany w skórę i z drewnianą tarczą czy to na ręce, czy już schowaną przy siodle. Tarcze te były kolorowe i jednakowe we wzorze: jakiś czarny, trudny do aktualnego rozczytania kleks na tle białym, żółtym albo czymś podobnym, znów trudno o dokładną specyfikę. Serce mimowolnie łopotało w piersi mimo dokładnego kamuflażu i chociaż było pewne, że konni przebiegną obok, to wciąż tliła się ta iskierka podejrzliwości i niepewności, że może jednak, że może zatrzymają się nagle i go spostrzegą.

Ułamek sekundy później dostrzegł dwóch pozostałych, tych bez pochodni. Obaj byli mężczyznami. Ani oni, ani poprzedni nie nosili hełmów, Aleksiej mógł więc przyjrzeć się powierzchownie ich facjatom. Długie, dzikie i zlepione potem włosy lepiły się do czoła trzem z nich, a ich brody wyglądały jak długo niepielęgnowany ogród. Czwarty, jadący przodem, był inny od pozostałych, ale tylko pod względem facjaty. Była to łysa czacha ozdobiona bujną, ale nieskołtunioną brodą. Wszyscy mieli za to włosy w jednolicie ciemnych barwach, bez krzty miedzi ni blondu.

Najbardziej jednakowoż zwracał na siebie uwagę ten krzyczący jak zarzynana maciora. Bo dopiero w ty momencie można było dostrzec, że ten bliżej niezidentyfikowany wór, który przerzucił sobie przez siodło, był w rzeczywistości spętaną dziewką i to ona nieprzerwanie darła się wniebogłosy, choć z jej ust wychodziły jedynie nieartykułowane zdania, przemienione w jedną wielką niezrozumiałą wrzawę.

- Stonoga, ucisz ją, do kurwy nędzy! - krzyknął któryś z pochodniami.

- Niech zachowa sobie energię na krzyki jak ją dupczyć będziem! - dodał drugi z przodujących.

Dalszą rozmowę stłumił dystans i niesione daleko pojękiwania wożonej jak wór owsa kobiety. Mimo to nie uciszyła się i las jeszcze przez jakiś czas musiał znosić jej krzyki. A potem, gdy jedyne, co było słychać, to wciąż spadający nieśmiało deszcz i odległe trzaskanie ognia płonącej wioski. Aleksiej, wciąż z szablą w dłoni, podszedł bliżej i gdy stanął na wysokości pierwszych drewnianych, pochłoniętych ogniem konstrukcji, zatrzymał się.

Całą wioskę pochłonął pożar. Nie było chaty, która stałaby spokojnie, każda z nich bez wyjątku czerwieniała od wijących się czerwonych i żółtych płomieni trawiących słomiane dachy i drewniane stropy. W tej kolejności. Nie można było mówić o przypadkowym pożarze; każdy ogień zaczął się od dachu i dopiero za chwil kilka rozprzestrzeni się na całą budowlę. Sama droga była wystarczająco oddalona od małych, płonących chatek, by ogień sięgnął stojącego na niej Aleksieja. Co do tego mógł być spokojny.

Wioska była skupiskiem może ośmiu mniejszych chat i jednego większego domku, który stał na środku. Wszystkie z nich ulokowane były wzdłuż drogi, która z kolei tak, jak podnosiła się w stronę sioła, tak dalej miała się już zniżać. Plac centralny, jeśli można tak nazwać naturalny środek wsi, wypełniony był umierającymi w konwulsjach ludźmi. Mężczyźni z poprzecinanymi gardłami, kobiety z rozprutymi spódnicami i jelitami wywleczonymi na zewnątrz, Czteroletnie dziecko z tyloma ranami na całym ciele, że trudno było zidentyfikować jego płeć. To nie była walka. To była jatka. Szybka i skuteczna. Krew nie zdołała wsiąknąć w glebę, a wielu z ludzi wciąż pozostawało przy życiu, aczkolwiek w tym stanie nawet najlepszy medyk mógłby co najwyżej ukrócić im cierpienia. Trupów było na pierwszy rzut oka kilkanaście, w tym cztery osoby dogorywające, wyglądające na takie, którym specjalnie zadano precyzyjne rany, by miast zabijać, przedłużać jedynie katorgę. Ich prowizoryczne bronie, widły, motyka, jakiś sztylet - wszystko to leżało na ziemi, niczym zabawki porozrzucane przez wiatr.
 
 
     
ArgonathX 
Nowicjusz
Kozak



Dołączył: 28 Maj 2012
Posty: 13
Skąd: Łódź
Wysłany: 2015-01-03, 23:50   

W chwili gdy odsunął się na bok wiedział, że podjął właściwą decyzję. W tych warunkach konie niechybnie by go stratowały i w najlepszym wypadku mocno poturbowały. Doskonale pamiętał zajęcia z Akademii, na których to uczyli się prawidłowo przeprowadzać szarżę i wyjaśniono im dokładnie jakiego spustoszenia może dokonać taki manewr wykonany w odpowiednim momencie starcia.

Będąc schowanym w cieniu starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów z mijających go jeźdźców. Ciemne kleksy na jasnym tle wymalowane na ich tarczach, skórzane opancerzenie, czarne brody i włosy u trójki z nich oraz łysego brodacza, który prawdopodobnie był przywódcą grupy. Starał się jak najlepiej odmalować ich obraz w swoim umyśle. Zauważył też źródło wcześniejszych krzyków, przerzuconą przez konia i spętaną kobietę. Niestety w tym momencie nie był w stanie jej pomóc. Szczęściem siąpiący coraz mocniej deszcz sprawi, że konie zostawią po sobie ślady w rozmoczonej ziemi po których to będzie można ich wytropić.

Gdy odgłos jeźdźców zniknął w oddali Aleksiej postanowił sprawdzić płonącą wioskę. Wcześniejsze odgłosy walki sprawiły, że wiedział iż zastanie tam zwłoki. Posuwając się powoli wzdłuż drogi wypatrywał wszelkich oznak zagrożenia. W końcu dotarł na centralny plac. W swoim krótkim życiu widział wiele, jednak czegoś takiego nie spodziewał się nawet po najgorszych koszmarach. Nogi się pod nim ugięły a zawartość żołądka wylądowała na drodze. Po dłuższej chwili złapał oddech i spojrzał raz jeszcze na scenę rzezi. Atak przeprowadzony został niezwykle skutecznie i mimo widocznych oznak obrony zakończył się pełnym sukcesem. Napastnicy widocznie lubowali się w zadawaniu bólu gdyż kilkoro ludzi wciąż dawało oznaki powoli gasnącego w nich życia. Aleksiej zbliżył się do pierwszej z tych osób i uklęknał obok niej.

-Na bogów, cóż się tu stało? Ktoś zdołał umknąć z tej rzezi? Komu podległa była ta wioska? Kim byli napastnicy?

Pytania te zadał najspokojniejszym głosem jaki zdołał z siebie wydobyć. Powtórzył te czynności przy każdym konającym po czym po uzyskaniu odpowiedzi lub ich braku skracał nieszczęśnikom życie i odmawiał przy każdym krótką modlitwę.
 
 
     
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2015-01-06, 19:53   

Deszcz wciąż nieśmiało spadał na ziemię. Pogoda ta utrzymywała się już długo i ani przez chwilę nie miała zamiaru się zmienić: czy to ustać, czy wreszcie dać upust wielodniowej gromadzie ciemnych, burzowych chmur i nadmiaru wody w nich zawartych. Aleksiej mógłby nawet cieszyć się z tego faktu, gdyby nie to, że oczy i żołądek przysłoniły mu zupełnie nowe wydarzenia.

Krew, pojękiwania i zapach śmierci, tak trudny do pomylenia z czymkolwiek innym. Dawno... nie, nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. I to chyba przesądziło o tym, że kolana same zagłębiły się w cienkim, brunatnym błocie, a zawartość ostatniego posiłku znalazła miejsce w odciśniętych śladach butów zaraz przed nim. Nie trwał jednak w tym stanie dłużej, niż trzeba było, by zagwarantować sobie pewność, iż będzie mógł teraz bez większych przeszkód iść dalej i dowiedzieć się, co takiego mogło się wydarzyć.

Pierwsza była kobieta o porozcinanej twarzy, zerwanym gorsecie odsłaniającym okaleczone krwawymi cięciami piersi i rozszarpanej spódnicy, przez co od pasa w dół była bardziej goła, aniżeli odziana. Życie uciekało równomiernie z jej ciała, które krwawiło zewsząd. Zwłaszcza z rejonów intymnych, świadcząc bo intensywnej czerwieni jeszcze niezaschniętej krwi na udach. Mogła być kiedyś ładna, lecz obecnie trudno było, by podobne spostrzeżenie w ogóle mogło się nasunąć, obserwując ją. Leżała na plecach i z rozłożonymi rękami. Wpatrywała się w niebo i lekko oddychała, a z każdym oddechem jej głos charczał coraz słabiej. To była kwestia nawet nie godzin, tylko minut.

- To... - wyjąkała ledwo słyszalnym głosem, tak obojętnym, że można by było przypuszczać, że mówi do siebie. - To psy Sokolovicza... - wyszeptała. Jej oczy nie przestały wpatrywać się w czarne, burzowe chmury, które z każdą sekundą wyrzucały z siebie coraz liczniejsze krople deszczu. - Proszę... - Podniosła dłoń, ale nie po to, by zakryć biust, lecz po to, by wskazać trzymaną w dłoni Aleksieja szablę.

Nie mówiła już nic więcej. Aleksiej szybkim ruchem poderżnął kobiecie gardło, zmówił modlitwę i ruszył do następnego umierającego. Był to stary, prawie łysy mężczyzna z makabrycznie powykrzywianymi nogami, z których wystawały błyszczące, szare kości. Miał też trzy głębokie dziury w brzuchu oraz odcięte prawe ucho. Mimo to ciągle żył, choć jego twarz wypełniał tak olbrzymi grymas bólu, że aż wydawało się, iż ocierające o siebie nieliczne zęby pokruszą się i rozsypią w drobny pył.

- Wszystkich zabili. Co do jednego. Nikogo nie oszczędzili, nawet dzieci... - złapał się nagle za brzuch i krzyknął głośno. Jego usta wypełniły się krwią, a on sam, z chrząknięciem, z pozycji półleżącej przeszedł w niekontrolowaną leżącą, szarpiąc się i walcząc o każdy oddech z posoką wypływającą mu z gardła. To wystarczyło Aleksiejowi, by zakończyć jego cierpienie.

Następny był młody, może siedemnastoletni chłopak. Siedział oparty o płot ogródka warzywnego, o tę część, która jeszcze nie została objęta płomieniami. Długie blond włosy zachodziły mu na oczy, a jego ręce zaciśnięte były na gardle, z którego uciekało życie. Próżne działanie. Patrząc po obfitości rany, nawet tuzin medyków nie zdołałoby go uratować. Z oczywistego powodu chłopiec nie potrafił powiedzieć nic, ale zasłaniał się też aktem łaski, jaki zaproponował mu Abramow.

Płomienie sięgały coraz wyżej i coraz dalej się rozprzestrzeniały. Środkowa droga dalej jednak pozostawała w miarę bezpieczna, wystarczająco odległa od niskich pobocznych chat, by zawalenie się którejś z nich miało dosięgnąć ścieżki. Kolejnym konającym była mała dziewczynka, może ośmioletnia. Nawet jej nie oszczędzili gwałtów. Znalazł ją gołą, z okaleczonymi intymnymi częściami, na samym środku drogi, pośród błota i krwi. Leżała na brzuchu, a gdy spróbował ją odwrócić, zobaczył długie śliskie jelitowe węże wylewające się z jej rozprutego brzucha od mostka po krocze.

Ostatnia była siwowłosa starucha. Stara, pomarszczona, z pogruchotanymi kolanami i odciętą prawą ręką przy łokciu. Jej długa ongiś szara, a teraz upstrzona bordowymi plamami szata przecięta została na prawie całej swej długości, od lewego biodra po prawe ramię. Kobieta siedziała oparta o beczkę, z dala od drogi, zaraz obok domostwa, który lada chwila i ją objąłby płomieniami.

- To sprawka tego skurwiela Sokolovicza. Skurwysyn, byliśmy pod jego protekcją, a mimo to wysłał na nas zgraję swych zbójców... Ulżyj mi, chłopcze - uśmiechnęła się obłąkańczo, gdy ten próbował odciągnąć ją od ognia. - Tylko tyle możesz zdziałać.

Deszcz lał już gęsto i mżawka na dobre przerodziła się w solidną burzę z piorunami. Błyskawice strzelały głośno i blisko, a woda walczyła w niezmordowanym tańcu z liżącymi chaty płomieniami dzikiego ognia. Wydawać się mogło, że to deszcz zwyciężał w tym boju, gasząc pożar na zgliszczach dachów i wnętrz lichych, rustykalnych chatek. Wszelaka słoma pokrywająca ongiś każdy dach została szybko skonsumowana przez niezaspokojony żywioł, który zdołał się do niej dorwać i przebić do wnętrza, nim deszcz rozhulał się na dobre. Tak właściwie tylko jednak chata, ta nieco większa od innych, ulokowana na środku wioski i sprawiająca wrażenie jakiejś lokalnej karczmy albo domu sołtysa, zachowała dach. Był on wykonany z drewna i choć i on zajął się płomieniami, to nie zdołał się zawalić. A deszcz padał coraz mocniej i nie minie kwadrans, jak każdy pożar zostanie samoistnie ugaszony.
 
 
     
ArgonathX 
Nowicjusz
Kozak



Dołączył: 28 Maj 2012
Posty: 13
Skąd: Łódź
Wysłany: 2015-12-10, 21:33   

Abramow przechodząc do kolejnych osób starał się spamiętać jak wyglądały. Już od momentu ujrzenia tej rzezi wiedział, że oprawcy muszą zostać odnalezieni i ukarani. Wiedział też, że w tak odludnej okolicy ciężko będzie o inną niż on osobę, która będzie w stanie wymierzyć sprawiedliwość. Zapragnął również przy tym zadać im możliwie jak najwięcej bólu, by choć przez chwilę poczuli jaki los zgotowali mieszkańcom wioski. Na jego nieszczęście, nie był w stanie dowiedzieć się zbyt wiele od konających, z jednym wyjątkiem… Ostatnią osobą, do której się zbliżył była siwowłosa starucha. Kobieta była poważnie ranna i nawet gdyby miała przeżyć to na zawsze pozostanie już kaleką. Mimo to, to właśnie z jej ust Aleks miał nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej.

- Obiecuję, że później skrócę Twoje cierpienia, ale wpierw chciałbym dowiedzieć się co tu zaszło. – powiedział chowając szablę do pochwy. Rozejrzał się szybko i jego wzrok spoczął na najlepiej zachowanym budynku w wiosce. – Przeniosę Cię tam. – Wskazał ręką na ów budynek. – I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. Ty jedna możesz mi wyjaśnić dokładniej kim byli i czemu Was napadli. Później przyjdzie czas na wymierzenie sprawiedliwości tym skurwielom!

Sokołowicz… - próbował sobie przypomnieć czy już nie słyszał o tym człowieku podnosząc staruchę z ziemi. Starał się przy tym zadać jej jak najmniej bólu, choć przy takim stopnie okaleczenia ciała prawdopodobnie każdy najdelikatniejszy ruch musiał Jej sprawiać cierpienie.

- Póki co możesz mi powiedzieć kim jest ten cały Sokołowicz i czemu nasłał na Was swoich siepaczy.
 
 
     
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2015-12-12, 21:32   

Uciekająca krwią szabla wsunęła się do pochwy. Starsza kobieta zareagowała pełnym bezradności westchnięciem, z każdą sekundą coraz łapczywiej łapiąc powietrze. Wokół niej utworzyła się niemała, krwista kałuża, zmieszana z błotem i strzępami rozerwanego w pośpiechu ubrania. Widać było, jak bardzo zmaltretowana kobieta cierpiała. I jak bardzo samego Abramowa to nękało, że skazywał kobietę na trwanie w bólu.

- Oszczędź mi tego, złociutki - wydusiła z siebie, gdy mężczyzna zbliżył się, by ją podnieść. - Khy... Powiem ci, co chcesz, ale nie noś mnie, wszystko mnie boli. A skoro nie chcesz mi ulżyć, to gorzałki mi daj. Pół kwaterki, jeno o to proszę.

Staruszka wyglądała na wypraną ze wszelkich zmysłów. Oczy miała puste, błądziła nimi po wszystkim w zasięgu wzroku, ale mimo to zdawała się nie zauważać niemal liżącego jej włosy ognia, który mimo silnej walki z deszczem wciąż postępował w jej stronę, obejmując już wieko i bok beczki.

Abramow zastanowił się, czy gdzieś aby przypadkiem nie usłyszał już tego nazwiska. Niestety, polityka nie należała do kanonu wiedzy, które wynosiło się z Carpheckiej Akademii Wojskowej. A może i wynosiło, tylko Abramow wyjątkowo uparcie wzbraniał się przed zapamiętaniem czegokolwiek. Tak czy inaczej, wiedzę tę będzie musiał pozyskać od kobiety. Albo kogokolwiek innego, kto trwał jeszcze przy życiu, a sądząc po ciszy, jaka obległa sioło, znalezienie drugiej rozmownej osoby wydawało się być wielce problematyczne.

[...]Abramow: Test: Perswazja: k20(7) + 15 + 5 = 27
Sukces!
Abramow: Test: Wiedza: Polityka: automatyczna porażka
 
 
     
ArgonathX 
Nowicjusz
Kozak



Dołączył: 28 Maj 2012
Posty: 13
Skąd: Łódź
Wysłany: 2015-12-13, 19:11   

Abramow zamarł przyklęknąwszy obok kobiety. Postanowił uszanować jej wolę i pozostawić ją w tym miejscu. Bez słowa sięgnął do bukłaka z piwem, odkorkował go i przyłożył do ust staruchy. Odczekał chwilę, dając jej napić się kilka łyków. W tym czasie zastanawiał się kimże jest ten Sokolovicz, jednakże nic mu to nazwisko nie mówiło.

Cholera...trzeba było się przykładać do wykładów o rodach Carpethii. - Pomyślał karcąc się za swoją niechęć do zajęć teoretycznych w Akademii.

W końcu odjął od warg zmaltretowanej kobiety swój bukłak. Spojrzał na nią po czym zaczął zadawać nurtujące go pytania.

- Zacznijmy od tego kim jest ten cały Sokolovicz, gdzie można go znaleźć i czemu Was napadł? Czy ktoś zdołał zbiec z wioski przed atakiem? Kim była porwana kobieta? - Aleks wyrzucał z siebie kolejne pytania, a spokój, który zdołał osiągnąć znowu zaczął ustępować miejsca złości. Ręka machinalnie powędrowała do wąsa, którego jął podkręcać w oczekiwaniu na odpowiedzi.
 
 
     
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2015-12-16, 16:38   

Abramow zbliżył się do kobiety, ale nie zamierzał już jej odciągać w stronę jedynego trzymającego się budynku, albo po prostu z dala od zbliżającego się ślimaczym tempem ognia. Zamiast tego wyciągnął bukłak z piwem i przystawił go do jej ust. Ta piła intensywnie, niespodziewanie szybko i pożądliwie, nawet mimo pośledniej jakości trunku i ciepławej jego temperatury. Ale cóż, gdy śmierć w oczy zagląda, wtedy i wymagania nieco się obniżają.

Deszcz padał coraz intensywniej. Abramow mógł już przestać zwracać na to uwagę, gdyż niemal w pełni zdołał już przemoknąć. Krople wody odbijające się od tafel rozcieńczonego błota uderzały go w twarz, a buty zapadały się coraz głębiej. Ale mimo to trwał przy staruszce.

- Ach... - westchnęła kobieta, gdy tylko Aleksiej oddalił bukłak. - Tyle pytań, złociutki, tyle pytań... Khy, khy - kaszlnęła, z trudem utrzymując kontrolę nad swoim ciałem. Nie trzeba było być wyspecjalizowanym medykiem, by zauważyć, że kobiecie nie pozostało wiele czasu. Purpura wokół jej ciała poszerzała się, a ona sama z każdą chwilą traciła na siłach. - Sokolovicz to pan tych ziem, wszystkich pozabijał bez powodu... Złociutki - z wielkim wysiłkiem wyciągnęła ku niemu jedyną ocalałą dłoń - daj jeszcze trochę, albo gorzałeczki pół kwaterki...

Poraniona staruszka nie była zbytnio skora do dawania odpowiedzi. Może dlatego, że Aleksiej za słabo ją do tego przekonał, a może po prostu dlatego, że teraz wszystko jej już było jedno, skoro ona sama miała zaraz umrzeć. Tak czy inaczej, ostatnie wypowiedziane przez nią słowa były tak słabe, że Abramow musiał zbliżyć się do jej twarzy, by ją zrozumieć. A zaraz obok, kilkanaście centymetrów od niej, hulał dziki ogień, który, pewnikiem trawiący coś intensywnie palnego, walczył, syczał i wył się jak opętany w heroicznym starciu z nieprzerwaną deszczową kanonadą. Aleksiej czuł ciepło na tyle, by instynktownie oddalić się o krok od ognia. Buchające kawałki słomy wystrzeliwały z dachu stojącego nieopodal domu, opadając niebezpiecznie blisko Abramowa i równie szybko gasnąc w mętnym błocie. Mimo wszystko, deszcz zdawał się wygrywać. Już w niektórych miejscach pożar ustał znacząco, w innych dopiero co przeżerał się do wnętrza domów. Tylko jeden jedyny, największy ze wszystkich, stojący niczym nietykalna świątynia budynek odstawał od reszty budynków.

[...]Abramow: Test: Perswazja: k20(3) + 15 + 5 = 23
Porażka!
 
 
     
ArgonathX 
Nowicjusz
Kozak



Dołączył: 28 Maj 2012
Posty: 13
Skąd: Łódź
Wysłany: 2015-12-16, 20:02   

Gdy staruszka wypowiedziała swe ostatnie słowa wiedział już, że nie powie mu nic więcej. Westchnął wiedząc, że czas skrócić jej cierpienia. Sięgnął po wiszący u boku sztylet i spojrzał kobiecie w oczy.

-Dziękuję za informację. Zrobię co w mojej mocy by dosięgła ich sprawiedliwość. Tymczasem spoczywaj w pokoju.

To powiedziawszy zbliżył się do niej po raz ostatni i pewnym ruchem zadał jej cios łaski. Spojrzał w niebo wystawiając swą twarz na ciężkie krople deszczu. Zmówił w myślach modlitwę za zmarłych po czym ponownie zawiesił swój wzrok na ocalałym budynku.

Nada się na odpoczynek. – pomyślał wyciągając pierwszą nogę z błota. Towarzyszący temu głośny chlupot przypomniał mu o czekającym go czyszczeniu ekwipunku. - Tam do kroćset fur beczek zjełczałego tranu… Cóżeś sobie myślał kiedy ruszałeś w podróż? Głupiś! Trzeba było zostać w domu rodzinnym i kontynuować karierę wojskowego. Teraz jakiś żółtodziób bądź pachołek czyściłby Twój ekwipunek,a Ty byś popijał wino z przyjaciółmi.

Tak rozmyślając powolnym krokiem zbliżał się do domu. Pozwoliło mu to jednocześnie odsunąć w czasie podjęcie decyzji o pościgu za napastnikami. Przyjdzie na to czas gdy napełni burczący żołądek i przynajmniej w pewnym stopniu uda mu się wyschnąć. Ścisnął mocniej trzymany w ręku sztylet i podszedłszy się do drzwi, otworzył je. Pozwolił by wzrok przyzwyczaił się do panujących wewnątrz warunków i ostrożnie wkroczył do środka rozglądając się po pomieszczeniu. Przede wszystkim szukał lampy, świecy bądź innego źródła potencjalnego światła.
 
 
     
Farewell 
Mistrz Gry
Król Słońce



Wiek: 30
Dołączył: 04 Gru 2008
Posty: 1863
Skąd: Zabrze
Wysłany: 2015-12-16, 22:41   

Kobieta nie powiedziała już nic więcej. Jedyną oznaką jej życia były oczy, które powoli wodziły to po Aleksieju, to po okolicy wokół. Błędne spojrzenie jednak sugerowało, że nie mogła zdawać sobie sprawy ze wszystkiego, że zaraz obejmie ją ogień, że zaraz otrzyma akt łaski. A może wiedziała, lecz nie zamierzała protestować.

Sztylet z wdziękiem wbił się w pomarszczone, sfałdowane gardło staruszki. Resztka krwi, która jeszcze nie znalazła ujścia z organizmu trysnęła i popłynęła szerokim nurtem, mieszając się z wodą, błotem i jeszcze większą ilością krwi, która zdążyła już poczernieć. Staruszka wydała z siebie krótkie "khy", wywróciła głowę do tyłu i tak zamarła.

Okolica znów owiana była ciszą. Prócz deszczu i trzaskającego ognia nie słychać było nic, żadnych pojękiwań, żadnych dalszych próśb o pomoc, żadnych koni powracających najeźdźców. Nic, co mogłoby dać jeszcze jedną szansę na dowiedzenie się, co tak właściwie wydarzyło się w tej wiosce.

Budynek przyciągał Aleksieja. Był wysoki, przeznaczony albo do zamieszkiwania przez kogoś ważniejszego, albo do gromadzenia większej liczby ludzi. Również i dach znajdował się wyżej, tak wysoko, że to pewnie z tego powodu nie zdołał zostać zajęty ogniem przez ciskane pochodnie. Ze wciąż wyciągniętym sztyletem, z którego skapywały pojedyncze krople krwi, ruszył powoli do drzwi frontowych. Otworzył je równie powoli i roztropnie, by nie dać się zaskoczyć przez cokolwiek, co mogło go w tym momencie zaskoczyć.

Wnętrze było oblane mrokiem, ale nie na tyle, by nie dało się rozeznać w wystroju wnętrza. Słońce co prawda nie mogło sekundować Aleksiejowi, podobnie jak i ogień, którego nigdzie nie było widać, lecz mimo to dostrzegł on, że znalazł się w jakiejś rozległej sali, w której urządzono niemały raban; większość stołów była poprzewracana, tak jak i krzesła, które obecnie leżały gdzie popadnie, utrudniając poruszanie się.

Była to karczma. Niewielka, bo i wioska była mała, ale definitywnie karczma. Szerokości kilkunastu jardów i tyluż długości, zawierała także schody prowadzące ku górze oraz framugę prowadzącą na zaplecze, możliwe że do kuchni.

A przed nią stał oczywisty kontuar. Niewielki; miejsca miał tylko na jeden mały drewniany antałek oraz dwie wbite w blat świece. Nie były wypalone do końca, tak więc dysponując jakimś źródłem ognia Aleksiej mógł rozjaśnić wnętrze karczmy i być może dowiedzieć się czegoś więcej prócz tego, że urządzono wewnątrz niej małą jatkę.

Pod południową ścianą wszak leżał mężczyzna, oparty o nią plecami. Zwykły chłop, którego zamordowano w zaskakująco miłosierny sposób, po prostu podrzynając mu gardło. Nieopodal zaś leżał kufel z rozlanym, intensywnie pachnącym piwem. I głównie to właśnie piwo krążyło w powietrzu, wypełniając całą salę jakimś mało przekonującym, tanim zapachem.

[...]Aleksiej: Test: Władanie: Sztylet: k20(14) + 19 + 6 = 39
Aleksiej: Test: Zmysł: Wzrok: k20(18) + 13 - 5 (półmrok) = 26
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group